— Proszę sobie wyobrazić, że połyka Pani dżdżownicę w cieście. Ta rurka jest niewiele grubsza.

Możliwe, że lekarze wraz ze stażem pracy tracą umiejętność poprawnego używania liczebników nieokreślonych. Tłumaczyłoby to te wszystkie „teraz TROCHĘ zaboli” czy „najpóźniej za KILKA dni dolegliwości ustąpią”.
— Na Tajwanie nie je się dżdżownic w cieście. — Żałujesz, że w trakcie przygotowań w ogóle opowiedziałaś mu o Tajwanie.
— Myli się pani. Widziałem program na Kuchnia TV i tam wyraźnie pokazywali wiele zwierząt w cieście. Jestem pewny że były tam też dżdżownice.
I ty oglądałaś ten program. O ile jesteś w stanie przejść do porządku dziennego nad pomyleniem Tajwanu z Japonią (zdarza się to przecież każdemu), to już z lekkim niepokojem stwierdzasz, że lekarz który za chwilę wrazi ci pół metra rury w przełyk, nie potrafi odróżnić małego węgorza od dżdżownicy. Nawet jeśli jest on, nie wiedzieć czemu, pokryty ciastem.
Resztki obecnej w tobie racjonalności starają się tłumaczyć, że to w końcu gastroenterolog a nie weterynarz, ale tak naprawdę przed żwawym opuszczeniem fotela powstrzymuje cię jedynie gorzka świadomość, że zabieg jest refundowany i rezygnacja z niego oznacza utratę miejsca w pokaźnej kolejce. A gdzieś przecież musisz go zrobić.
— Może i tak. — Odpowiadasz więc pojednawczo, zaciskasz oczy i rozdziawiasz paszczę najszerzej jak potrafisz. Dalej, dżdżownico! A gdy jest już po wszystkim, masz przemożną potrzebę by o tym wszystkim właśnie zapomnieć. Nie daje ci jednak spokoju kwestia ciasta. Czemu nie mógł po prostu powiedzieć o łykaniu samej dżdżownicy (węgorza), bez panierki?
— I, co, widzi pani? Bez tragedii, prawda? — Lekarz o Ograniczonej Wiedzy z Geografii i Zoologii jest cały w uśmiechach. Nie do końca rozpoznawanym przez siebie głosem pytasz go o powód obecności ciasta w jego kulinarnym porównaniu sprzed zabiegu. W odpowiedzi jego uśmiech ulega lekkiej, choć jesteś pewna że znaczącej, modyfikacji.
— Ależ proszę o trochę cierpliwości. Jestem pewny, że wszystko Pani zrozumie jak tylko zejdzie znieczulenie.