— Rozbiory Polski!

— Co rozbiory Polski?
— Są one przyczyną. Tego.
— O nie, nie nabierzesz mnie teraz. Zawsze tak zaczynasz z dupy, potem ja się dopytuję, i na koniec nic z tego nie zostaje, poza wrażeniem straty czasu.
— Ale popatrz!
— Nie!
— Naprawdę popatrz. W telefon. Na mapę.
— To nie jest aktualna mapa. Kosowo ma ten sam kolor co obok.
— Eh, patrz wyżej i w prawo.
— Północny wschód. — Ale czy widzisz?
— Ojczyznę?
— Tak, a raczej to, co z niej zostało. Czym pozwolono jej być.
— Uuu, kogo cytujesz?
— Nie naigrywaj się!
— Myślałem, że się mówi „naigrawaj”.
— Zawsze, zawsze się czepiasz pierdół jak mówię o czymś dużym. Nie, nie przerywaj teraz! Rozbiory, mimo tych piosenek, wierszy i Kordianów czy Tadeuszy, one naprawdę złamały im Ducha! My, my już nie jesteśmy Nimi!
— Zomg. Ty naprawdę dziś do czegoś zmierzasz.
— Mówimy tym samym językiem, sikamy do tej samej rzeki. Tak! Ale to wszystko! Wszystko, co zostało!
— Uhh. Może. Ale wiesz, jest środa po pracy, i ja już właściwie dawno zjadłem. Bym jeszcze coś porobił w domu. Spędził czas.
— „Może”? Widzisz, właśnie o tym mówię.
— I ja się cieszę, naprawdę. Udało Ci się wyłuskać ode mnie „może”. Fakt, trochę z zaskoczenia, ale zawsze. Myślę, że powinieneś je przyjąć. Być wdzięczny. Podać mi dłoń. Na cześć.