— To już czwarty całkowicie pusty słonecznik!

Sprzedawca rozkłada ramiona, odsłaniając na chwilę drapieżnie owłosione pachy. O dziwo, miast zkisłego potu, owiewa cię szablonowa woń damskiego dezodorantu, czy też może ogólnopłciowego odswieżacza powietrza. Jakbys dostał przez twarz przycmentarną kwiaciarnią. Z automatu wstrzymujesz oddech.
— Taka uroda — burczy i oddaje ci trzy zeta.
Wymieniasz na trzy kalarepki.