A gdy już jakimś cudem udaje ci się przekonać samego siebie,

że istnienie świata nie jest twoją (a przynajmniej nie tylko twoją) winą, budzisz się, dajmy na to, opleciony sztucznym bluszczem. Z powtykanymi gdzieniegdzie sztucznymi liliami i opisuącą wszystko białą (przecież nie jedwabną) szarfą: Odpoczywaj, Jeżeli Się Tylko Da, Wiecznie - Rodzina i Przyjaciele.
Pozornie tym niezrażony, próbujesz się wyswobodzić, dzięki czemu odkrywasz, że jedna lilia jest prawdziwa. To oczywiście ta, którą tarmosząc się chwyciłeś i zgniotłeś. Dla pewności sprawdzasz inne, parę listków bluszczu też. To tylko ta jedna. Wciągasz więc nosem resztki pyłku z wewnętrznej części dłoni, usiłując przypomnieć sobie jakąś dobrą córkę, syna, albo chociaż częściowo życzliwą kochankę.
Dlatego właśnie z lekkim bólem głowy opuszczasz park (to na pewno zwykły park), na wszelki wypadek wprost przez ogrodzenie.
Aktualny dom wita Cię dźwiękiem piszczałek, balonikami, konfetti i tonią uśmiechniętych gości. Albo i nie.