Akurat w tej bajce interakcje ludzi ze zwierzętami

przebiegają w bardzo szablonowy sposób. Wszystko oprócz insektów jest zjadane. Konkretniej, pieczone nad ogniskiem albo w ognisku. W żarze. Tą jaszczurkę, Albert chyba miała na imię, oblepiono gliną jeszcze za życia. I w żar.

Tylko, że ognisko wcale nie było pod nawisem skalnym jak na niektórych ilustracjach. I deszcze pewnie popadał w ognisko i znieżarzył żar.

Albert obudził się z poparzeniami tego najlajtowszego stopnia i wydobył się ze skruszonej gliny, która lepiej nie umiała przeprosić za współudział.

Potem miał rodzinę, potomstwo dokładniej, z którego około połowę udało się z powodzeniem upiec. Na patyku, nawet w deszcz, pod wiatą. Albert był kiepskim ojcem, a bohaterowie się uczą na błędach.