By nie musiały doświadczać koszmaru schroniska,

wkładasz znalezione szczeniaczki do worka i idziesz nad rzekę.
Idąc tłumaczysz im to spokojnym głosem. Nie jesteś pewny czy cokolwiek do nich dociera. Możliwe, że są jeszcze ślepe.
Czasem, gdy na przykład omijasz kałużę, worek obija ci się o kolano. Za trzecim razem decydujesz, że lepiej będzie go nieść na plecach.
Po chwili okazuje się, że worek nie jest wodoodporny. Wiatr na mokrych plecach mógłby rozwiać resztki twoich wątpliwości. Ale powietrze w te sierpniowe popołudnie stoi ociężale, co najwyżej pijacko się chwiejąc. Zresztą, chyba i tak nie ma czego rozwiewać.
Szczeniaczków jest z osiem i są na tyle ciężkie, że gdy dochodzisz nad rzekę jesteś po równo zapocony i zasikany. Przez chwilę myślisz nawet czy się w odwecie nie odlać na worek, ale przypominasz sobie pierwsze zdanie.
Worek obciążasz sporymi kamieniami. Wkładasz je delikatnie, by nie wyręczać wody. Kilka razy zostajesz polizany.
Nie masz o co wytrzeć dłoni.