Był jedyną znaną nauce osobą,

która wykuła sobie oboje oczu za sprawą niewyjęcia zawczasu łyżeczki z herbaty.
Pierwszy raz byłem jeszcze dzieckiem opowiadał, a puste oczodoły zdawały się tęsknie ogniskować na czymś odległym. Chciałem po prostu zrobić na złość babci. No bo, jaką trzeba być fajtłapą, żeby trafić łyżeczką w oko? No i trafiłem.
Można by pomyśleć, że od tamtej pory potrzeba słodzenia stanie mi się obca. Ale było wręcz przeciwnie! Słodziłem, po dwie, trzy łyżki. Cukier, miód, ksylitol i cała reszta. Ledwo się to dawało wymieszać. A łyżkę, rzecz jasna, zostawiałem w środku. A może będę chciał sobie za chwilę domieszać? Bo jakie są szanse, że sobie wykuję drugie?
I tak, mijały lata. Setki, tysiące słodkich herbat. Aż pewnego dnia, brałem akurat łyka i po prostu zadrżała mi ręka. Od cukrów prostych.