Byliście z tatą gdzieś spóźnieni.

Wiedziałeś nawet gdzie, na pewno wiedziałeś, przecież tata mówił ci kilka razy. Najwyżej kilka chwil i byś sobie przypomniał.
Tata trzymał cię pewnie za rękę i ciągnął za sobą. Na początku bycia spóźnionym (gdy bycie spóźnionym było jeszcze ciekawe) obliczyłeś sobie, ile twoich kroków przypada na krok taty, ale to też musiałbyś sobie teraz przypominać.
Bo miałeś, jak mówi babcia, ważniejsze rzeczy na głowie.
Bo w środku bycia spóźnionym (gdy bycie spóźnionym stało się już nudne) wymyśliłeś sobie, że gdy trzy razy się potkniesz, to przyjdzie policjant. Policjant spyta cię, czy to twój tata, a gdy ty (z braku oddechu, ze zmęczenia, czy po prostu ze złości na bycie tak długo spóźnionym) trzy razy wyprzesz się taty, zostaniesz zabrany tacie. Zabrany w ogóle. Może nawet do nieba, gdzie przecież powinno się chcieć iść.
— Co ty? Płaczesz? — spytał tata, gdy już wreszcie się spóźniliście.
Pokręciłeś głową i pociągnąłeś nosem. Potknąłeś się tylko dwa razy.