Chłopiec założył się z dziewczynką (o buziaka),

że wrzuci w trzy minuty dwadzieścia cztery nornice na dach czteropiętrowego bloku. Powiedział, że luz, rozłoży tam wcześniej materace i gryzoniom nic nie będzie. Dziewczynka zgodziła się, nie pytając skąd weźmie materace na dach (materace są dużo trudniejsze do pozyskania od nornic). Rozpoczęło się rzucanie.
Przy piętnastej trochę zwolnił tempa. Kamienie na których ćwiczył wcześniej mniej drapały. Mimo tego, czas miał nadal dobry. Dziewczynka już ćwiczyła układanie ust (lekko rozchylone, głowa trochę przechylona na bok, wcześniej wypluć Orbita).
Jednak przy dwudziestej trzeciej chłopcu, jak to określił, „wysiadła ręka”. Dziewczynce trudno było to zrozumieć i nawet zachęcała do spróbowania rzutu drugą, ale chłopiec (całkiem sprawnie) wzruszył ramionami i oddalił się.
Dziewczynka chlipnęła ze dwa razy, przygarnęła ostatnią nornicę i postanowiła czekać na kogoś kto się rozsądniej zakłada.
Wieczorem, kto by pomyślał, w tej okolicy są sowy.