Gdy ostatni śledź zniknie,

zostaje tylko olej z cebulą, który, dziwnym trafem, podaje rybą.
Ja jestem tym śmierdzącym rybą olejem z cebulą. Nawet już nie ma pewności, czy kiedykolwiek był śledź. Jestem wzbudzającą odrazę breją, którą trzeba zlać do kibla, a potem umyć kibel.
Tak myślał sobie Ł, dwa miesiące po rozstaniu.
Tak naprawdę to Łukasz, ale odkąd przeczytał trochę rosyjskich powieści i opowiadań z dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku, uznał, że w formie pisemnej lepiej będzie wyglądać samo eŁ. A jeszcze lepiej wyglądałoby Książę Ł, albo Hrabia Ł (jakoś nikt nie kwapił się w tych powieściach skracać godności chłopów do jednej litery, pewnie dlatego, że nie było czego skracać).
Także mej godności nie można już skrócić.
Odbeknął Ł śledziem i zapłakał.