Głos Królowej Zimy
zazwyczaj chrupał złowrogo niczym buty stąpające po świeżym śniegu. Za to jej śmiech dźwięczał krystalicznie jak stukające o siebie sople.
Żeby (tradycyjnie mało ruchliwe) sople mogły o siebie postukać, trzeba było przejść całe świeżo ośnieżone podwórko, do miejsca gdzie rynna jest trochę mniej szczelna. Tam, ostrożnie strąciwszy najdłuższy sopel, należało pacać nim o resztę, licząc się z kolejnymi strąceniami wprost na swoją zadartą głowę.