I, jak zawsze stało się tak, że musisz do kibla.

Dziesięć minut wcześniej.
Obserwujesz jak od stolika obok odrywa się wylaszczona istota z ponadczasową szopą włosów a’la Weronika Rosati. Znika w środku knajpy, po drodze kilka razy poprawiając ową szopę.
Chwila obecna.
Czekasz (lekko zmieszany) pod zamkniętymi drzwiami jedynego kibla. Struktura przestrzenna lokalu (drzwi są zaraz przy barze) uniemożliwia formowanie kolejki, więc starasz się językiem ciała dać do zrozumienia reszcie szacownych klientów, że ty właśnie czekasz pierwszy. Jakimś cudem ci się to udaje, i gdy po kolejnych dziesięciu minutach okazuje się, że to ta wylaszczona istota z włosami zajmowała kibel, jesteś w nim pierwszy.
Ćwierć muszli obsrane.
Próbujesz wyczyścić ekskrementy strumieniem moczu, ale okazuje się zbyt słaby. W końcu, żeby nie było na ciebie, sprzątasz.