I nastały czasy, gdy znaczki

na drzwiach toalet przestały cokolwiek oznaczać. Pękła iluzja sanktuarium, które identyfikujący się z danym symbolem miał znaleźć za progiem.
Ale obecny u wielu paniczny lęk, że ktoś zobaczy twoją cipkę albo co gorsza, siusiaka, i poczuje coś głębszego niż krótkie zażenowanie, pozostał. A nawet został wzmocniony poprzez przeświadczenie, że samemu można będzie zobaczyć cipkę, albo co gorsza, siusiaka i to będą, o zgrozo, fejkowe cipki albo, co gorsza, fejkowe siusiaki.
I zalęknieni, straciwszy ochronę swych kibli, zaczęli dobierać się w grupy, w których znaczki miały jeszcze coś znaczyć. Ponieważ jednak ziarno niepewności zostało zasiane, każdy w takiej grupie starał się z całej siły udowodnić innym, że jest jak najwierniejszy swemu przypisanemu (przez jakże przyjazną istotom żywym Matkę Naturę) znaczkowi. Odbywało się to zazwyczaj poprzez dodawanie do swego znaczka innych znaczków (flagi, godła, klubu, producenta odzieży) i staranie się być głośniejszym niż kolega (ale czy na pewno tylko kolega?) obok.