Jarek dłubał w nosie.

Robił to w (według niego) społecznie akceptowany sposób. To jest, czekał aż zostanie względnie sam zanim ładował tam palucha.
Dziewczyna wyszła do toalety? Do nosa. W biurze kolega siedzi tyłem? Do nosa. Konfesjonał? Do nosa. I tak dalej, aż nos był pusty, co jak wiadomo, jest dość trudne do osiągnięcia, bo się tam odnawia.
W jego wieku już trudno się zwracało uwagę i jeszcze trudniej wątpiło się we własne zmysły. Często więc, gdy Jarek dłubał, wcale nie był niewidoczny, po prostu nikt mu o tym nie mówił. Trochę śmiano się z niego za plecami, ale nie tak bardzo jak z dwóch innych osób, które były o kilka wielkości bardziej obleśne.
Potem była wojna i takie pierdoły straciły na znaczeniu. Jarek tak srał po gaciach, że albo zapominał dłubać, albo dłubał non-stop.
Większość osób zginęła, a z ocalałych każdy był trochę jakby nie tak.
Jankowi (okoliczności zmusiły go do zmiany imienia) doszło jeszcze obgryzanie palców i kilka, nielegalnych przed wojną, ale w miarę nieszkodliwych, zajawek.
Nie tęsknił za dawnymi czasami, co generowało poczucie winy. Się trochę rozpił.
Umierając, nie był pewny, czy ma z tego wszystkiego wyciągać jakieś wnioski. Wnuki się trochę brzydziły i nie podchodziły za blisko do łóżka.