Jeśli walory zdrowotne mierzy się ilością

filmików i wpisów na blogach lajfstajlowych, to jedną z najzdrowszych rzeczy na świecie jest kombucza. Mocne drugie miejsce należy do wegańskich serników.
Jadłeś właśnie jagielnik, zapijając go własnoręczną kombuczą na sznurówkach po babci. Pyszka!
Radość mąciła jedynie świadomość, że to były ostatnie babcine sznurówki. To znaczy, teoretycznie, ostatnie znajdowały jeszcze na cmentarzu, ale wydobycie ich wiązało się ze zbyt dużym nakładem pracy (a przecież pozytywne zmiany lajfstajlowe mają być w założeniu łatwe). Byłoby to także wbrew obietnicy złożonej babci, za życia zagorzałej aktywistce anty-ekshumacyjnej.
Zająłeś więc myśli problemem ontologicznym (przynajmniej miałeś nadzieję, że to był właśnie tego typu problem, wszak nie godzi się określić własnego procesu myślowego mianem kombinowania). Mianowicie, zastanawiałeś się, czy jak kupisz nowe sznurówki i włożysz je do butów po babci, to czy po, dajmy na to, miesiącu uda im się dojrzeć. To znaczy, przesiąknąć na tyle babciną istotą zawartą w obuwiu, że da się na nich pędzić unikalną kombuczę. I czy etyczne będzie chwalenie się tak uzyskaną kombuczą w mediach społecznościowych.
Na drugie pytanie dosyć szybko odpowiedziałeś twierdząco. Zmagałeś się jeszcze jakiś czas z pierwszym, ale dała o sobie znać zdrowa słodycz z daktyli zawarta w jagielniku i zmuszony byłeś uciąć sobie pałer napa, który zdradziecko przerodził się w dłuższą drzemkę. Kolejny dzień nie zdążyłeś poćwiczyć.