Już trzeci dzień w tym tygodniu,

wiosłujesz poprzez pomidorową. Zabielaną, rzecz jasna, więc z odległości twoich oczu, jej tępy pomarańcz urozmaicają brudnobiałe kropki.
— Cześć, kropki — witasz je szeptem, w obawie przed reakcją innych wiosłujących.
— Cześć! — odpowiadają te przylepione do brzegu talerza. Reszta jest zbyt zajęta uciekaniem przed łyżką.
W międzyczasie nadchodzi twoja kolej do pieprzu.
— Mam coś dla was! — mówisz kropkom i sypiesz między nie multum burych punkcików. A po krótkim zastanowieniu, jeszcze trochę. I jeszcze, a co tam.
Zostajesz powstrzymany siłą, a następnego dnia nie ma zupy.