Kółka walizki stukają na kostce brukowej,

a na placyku zabaw drze się jakiś bachor. Nakładasz na to zapamiętany kiedyś barokowy kawałek na klawesyn. Zgrywa się idealnie, tylko nie wiesz co z tym teraz zrobić.
Gdy koło siedemnastej postanawiasz wreszcie się całkiem obudzić, palce bębnią ci o udo. Ich rytm i siła nacisku nie mają raczej nic wspólnego z tercetem klawesynu, dzieciaka i kółek-na-kostce. Śniadanie jesz już obojgiem dłoni.