Kościół, z powodu braku powołań,

zaczął do kapłaństwa zatrudniać kobiety, mimo, że miały niższe kwalifikacje (nie były mężczyznami).
Dostawały jednak mniejszą pensję i nie mogły awansować powyżej proboszcza (nie zdecydowano się tu na feminatyw). I mogły jedynie wysłuchiwać spowiedzi kobiet, żeby spowiadający się mężczyźni nie czuli się niezręcznie. Aha, i jak było podniesienie to musiał podnosić mężczyzna – to w końcu ciało Chrystusa, nie wypada, żeby kobieta dźwigała.
Mimo tak atrakcyjnych warunków niewiele kobiet rzuciło się do seminariów. Za to sporo kobiet, i nie tylko, rzuciło się na seminaria i znowu trzeba było w telewizji prosić bogobojnych obywateli o obronę obiektów sakralnych.
Potwierdziło to tylko kardynałom, że kobiety nie nadają się do kapłaństwa.