Krzesło nie miało jeszcze

siedziska, tylko samo oparcie, i było mu z tym dość źle. Nie chciał czekać do wiosny, gdy dostanie od meblowej wyroczni questa i przy odrobinie szczęścia pokona nieumarłą kanapę i z jej trzewi zdobędzie matsy dla przyjaznego stolarza. Chciał mieć siedzisko już teraz, na gwiazdkę. By ktoś na nim usiadł przy wigilijnym stole, by krzesło poczuło jak wzrasta ciężar w miarę jak dokładane są potrawy. By wreszcie, gdy już będzie po wszystkim, ktoś na nim stanął by odłożyć świąteczną zastawę na pawlacz.
Niestety, tak jak w innych opowieściach z okresu świąt, istniała droga na skróty. Oczywiście, była ryzykowna i nagroda nie była do końca tym, czym się wydawała na początku. I tak, nasze krzesło zostało taboretem. Nie była to jakaś wielka tragedia. Coś jakby dobrze zapowiadający się, młody, biały mężczyzna zamienił się w średnio ładną kobietę o trochę zbyt śniadej cerze.
Taborety żyją dłużej od krzeseł. W święta siedzą na nich głównie dzieci, czasem przy osobnym stole. I niech to będzie lekcją dla Was wszystkich.