Ludzie na przystanku piją kawę

z kubków termicznych. Jest z minus dziesięć. Ponieważ są skupieni na sączeniu i jeszcze czekaniu na tramwaj, nie są w stanie za bardzo dostrzec siebie nawzajem. Tym bardziej tego kolesia, który pije z kartonu mrożoną kawę. I to nie jakiejś dobrej firmy, tylko Łowicz. Słodkie mleko o smaku kawy. Koleś przechadza się między nimi ciągnąc solidne łyki i krzywiąc się przy tym nieznacznie. Niepijąca nic mniejszość śledzi go wzrokiem.
W końcu kolo wzrusza ramionami, rzuca karton na śnieg i opuszcza przystanek. Jeden z termosiarzy jakimś cudem dostrzega rzut, odtwarza bieg wydarzeń i kieruje się w stronę pudełka. Gdy odczytuje napis, oczy rozszerzają mu się ze zdumienia. Woła innych. Tamci powoli jakby budzą się z letargu i zbierają w okół kartonu. Ktoś szturcha go nogą.
— Pusty.
Na śnieg wycieka jednak kropla kawopodobnego świństwa. Momentalnie nadaje tą samą strukturę i właściwości swemu bezpośredniemu otoczeniu.
Równie dobrze mogły by być to czary, bo jedyne co widzą pasażerowie nadjeżdżającego tramwaju to sople kawy w kształcie ludzi. Jedynie dwa, trzy termosy lepszych marek (pewnie z jakąś lepszą kawą) oparły się procesowi.
Tymczasem sprawca z lekkim poczuciem winy wraca do domu. Przyjmuje dawkę antidotum, to znaczy pyszne podwójne espresso, i odpala Dzień Dobry TVN. Ot tak, aby się upewnić że czyni dobrze.