Łyżką do herbaty zdrapujesz słodką masę z końcówki blendera. Nie idzie ci to rewelacyjnie, a przecież każdy niezdrapany do formy gram to mniej przyszłego ciasta. Przed tobą jeszcze resztki wewnątrz miski, kumulujące się w co najmniej czubatą łyżkę stołową.
Chyba właśnie po to miało się dzieci, uznajesz bez wskrzeszania w sobie dawnej chęci wylizywania. Chęci z czasów, gdzie oblepiające sprzęt kuchenny cenne mililitry wszelakich słodkich mazi były bez żalu poświęcane na jamy ustne, twarze, dłonie i części garderoby pociech.
Kończysz, gdy uznajesz powstałe przez tarcie paski potencjalnego produktu końcowego za wystarczająco wąskie. Pakujesz przyrządy i naczynia do zmywarki, a produkt w formie do rozgrzanego uprzednio piekarnika.
Pozostaje czekać. Po kilku minutach decydujesz, że robisz to zbyt cierpliwie i pozwalasz wspomnieniom przyrządzić sobie kakao.
Zdrapujesz kożuch z zębów walcząc z torsjami.