Mały Hubert modlił się nadzwyczaj żarliwie.

Bez efektu. W jego szóstce dalej, jak gdyby nigdy nic, gnieździła się złowrogo próchnica. Ba, sądaząc po pojawiającym się regularnie bólu, nawet zwiększała swoją domenę.
Biedny Hubert, skazany w ten sposób już siódmy raz na bolesną wizytę u dentysty, nie mógł zrozumieć czemu akurat u niego nie działa. To w końcu tylko mały ząb. A przecież co chwilę ktoś jest za sprawą modlitwy cudownie uzdrawiany z dużo poważniejszych chorób. Zwłaszcza tych mega skomplikowanych. Katechetka w szkole nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
Więc Hubert modlił się, a plomb w jego coraz rzadziej pojawiającym się uśmiechu przybywało.
Przez resztę życia Hubert poszukiwał w fachowej prasie udokumentowanego przypadku by komuś sam wyleczył się ząb. Albo choćby z dnia na dzień zrosło złamanie, nawet nie otwarte. Na próżno.
Hubert nie był idiotą i nigdy, aż do samej śmierci (na raka jelita grubego) nie podzielił się z nikim swoim rozczarowaniem.