Miał jeszcze gorszy charakter pisma

niż wszyscy pamiętali. Było to dlatego, że pisał własną krwią. Mówi się tak, gdy ktoś jest emocjonalnie związany z tematem. Ale też faktycznie była to jego krew. No i naciął sobie akurat tą dłoń, którą miał pisać. Naciął zbyt głęboko, co nie nakłaniało do ponownego nacinania w bardziej dogodnym miejscu. A ponieważ była pełnia lata, zleciały się muchy, meszki (kilka robi nawet za znaki przestankowe) i komary, co nie pomagało jego kaligrafii?. Warto jeszcze wspomnieć, że kartkę na której pisał, miał cały dzień w tylnej kieszeni spodni, i nie chciało mu się czekać aż zupełnie wyschnie. Jeżeli zaś chodzi o dlugopis, to był on akurat spoko, z rodzaju tych, którymi piechociarze, moknąc w okopie, piszą godzinami cudowne (a dodatkowo zupełnie czytelne) listy do rodzin czy swych ukochanych.
Do tego wszystkiego doszli, wypytując go jakiś czas później „czemu pisał tak brzydko”.
— Ale treść… — Mamrotał niewyraźnie z powodu utraty krwi i zakażenia rany.