Miał sweter narzucony na plecy
z rękawami luźno przewiązanymi pod szyją. Wokół pasa zawiązał pożyczoną bluzę z kapturem.
Jedną z kieszeni bluzy wybrzuszała lekka kurtka przeciwdeszczowa, łatwo składana w kompaktową formę mieszczącą się, na przykład, w jakiejś kieszeni.
Szedł powoli, nie ryzykując zapiaszczenia mokasynów, czy rozwiązania lub wypadnięcia elementów stylizacji. Co chwila zerkał nieufnie na niepokalane chmurami niebo.
Kroku mógłby dotrzymywać mi niewielki pies, myślał. Wyrywający do przodu, a jednocześnie plątający się pod nogami. Czasem zasługujący na przekleństwo, a czasem na śmiech i kucnięcie, by pogłaskać czy podrapać.