Miałeś tak usyfioną wannę,

że w miejscu w którym zazwyczaj w niej siadałeś, widniała brązowa Krecha.
Lubiłeś się z Krechą. Krecha była, tak jak i ty, filozofem. Krecha ciągle mówiła e, spoko, dzisiaj się jeszcze nie musisz myć, na luzie dasz radę bez mycia, może dziś tylko same zęby, co? A jednak, mimo, że tak mówiła i mimo, że kierowany sympatią regularnie dawałeś jej posłuch, to krecha jakoś powstała i jakoś istniała dalej.
Zaiste, piękny to paradoks, mówiłeś Kresze mrużąc radośnie oczy, a ona również zginała się lekko w porozumiewawczym uśmiechu.