Miecz jest w tapczanie.

To jest taki stary tapczan. Naprawdę stary. Może nawet z lat pięćdziesiątych. A miecz to i nawet starszy. Sprzed wojny.
Żeby dostać się do miecza trzeba przekopać się przez wonne pierzyny i poduchy. Bez poszew, za to z różnymi suchymi plamami wielkości dekoltu śpiewaczki operowej. Ciekawe, czemu kiedyś robiono kołdry w kolorze skóry. Jysk ma wszystkie białe.
Mając już miecz w dłoni (wymytej po tych kołdrach) można zacząć Krzewić Dobro. Mieczem, bo pałka za kaloryferem jest zbyt wulgarna, a pistolet ze stolika nocnego zbyt bezosobowy.
Tak naprawdę to jest szabla, stękają pokonani. Ale stękają i są pokonani, więc może jednak miecz, pytasz grzecznie. Nie ma obosiecznej głowni, upierają się Ci mniej rozsądni. Miecz, rozstrzygasz po chwilowym wahaniu.
Wracasz akurat na klasyczny podwieczorek. Odkładasz miecz na miejsce. Myjesz dłonie i zasiadasz.
Wolałbyś colę od herbaty i więcej obiadu niż ciasta, ale pewnych zasad trzeba przestrzegać. Dla rodziny. Stryjenki uśmiechają się z aprobatą jak ładujesz sobie jabłecznika. Pytają o dzieci i inne takie. Odpowiadasz i dajesz się poprawiać, z uśmiechem.
Pierzyna zaciska się na rękojeści.