Mijały lata i spływały dane.
Można było pokusić się o pierwsze poważne podsumowania.
I tak, potwierdzono, że osoby aktywnie demonstrujące swoje przekonania (czy to wojowniczy weganie, adepci jogi z dwumiesięcznym stażem, religijni lub antyreligijni zeloci, czy też tak zwani obrońcy życia i w ogóle jacykolwiek neofici) mają około 80% mniejszą szansę, że kogoś zarażą. Z tej prostej przyczyny, że reszta ludzi od nich naturalnie stroni. Już po kilku pierwszych usłyszanych słowach (Czy przywiązujesz wagę do tego co jesz? Czy chciałbyś być zbawiony? Wydajesz się być bardzo spięty, ja też tak miałam/miałem zanim…) otoczenie naturalnie wytwarza dystans, który w dużej mierze powstrzymuje rozprzestrzenianie ich prawd, a także zarazków.
Jedynym wyjątkiem są media społecznościowe, gdzie normalnie obojętne osoby rzucają się na te same prawdy jak muchy na gówno. No, ale tak się jeszcze nie da zarazić, przynajmniej nie wirusami oddechowymi. Zresztą, to temat na zupełnie inne badanie.