Na początku się coś opisuje, wystarczy jedno zdanie.

Drewniana ławka z kilkoma warstwami farby olejnej.
No co? Tak się kiedyś robiło. Kiepskiego drewna zdawała się być nieskończona ilość, na co komu widzieć jego strukturę. Zresztą, na ławkach się siedzi. Tyłkiem ma się patrzeć?
Potem można zacząć wydobywać. I w przeciwieństwie do zasobów drewna, można wydobyć nieskończenie wiele. Ogranicza głównie lenistwo i litość. Lenistwo, bo ile można pisać. Litość, bo ile może ktoś chcieć czytać. Ogranicza też trochę poczucie równowagi. Troska o formę. Chęć zgrabnego zmieszczenia się w czymś, w czym chce się zmieścić.
Ledwo się mieścili na tej ławce. Wcale nie z powodu wielkości tyłków.
Można się posilić na dygresję. Warto, by ona trochę bawiła, tak by i samemu móc zostać nią posilonym.
Że to nie prawda, że tyłki są ślepe. [Bo to, że nie jest się ślepym na tyłki, to wie każdy]. Małe tyłki od razu zgłaszają, na czym je posadzono. Te duże, są o wiele łaskawsze, bo mając wielki tyłek, każda możliwość posadzenia go zdaje się początkowo wyglądać jak brama do Królestwa Niebieskiego co najmniej. Potem dopiero może się okazać, że na lekcjach religii Niebo przedstawiano trochę inaczej.
Ale zostawmy już i dygresje i tyłki za sobą. Czemuż to, na zupełnie wymiarowej, choć niezbyt przyjaznej dla oka ławce, można mieć trudności ze zmieszczeniem się?
No i w tym momencie powinno się dotrzeć do uzasadnienia wszystkiego, co się do tej pory napisało/przeczytało. Czyli, jest to właśnie to miejsce, gdzie piszący spotyka się z czytającym. Gdzie i jeden i drugi mogą odetchnąć z satysfakcją i ulgą. Jeden, że mu się udało tu doprowadzić, i drugi, że w miarę bezboleśnie został doprowadzony.
Można nareszcie odpocząć! O, akurat jest ławka.
? Weź, suń się!
? Sam się suń!