Na wysokości pierwszego piętra,

w poprzek ulicy, wisiało pranie.
— Czy żeby je powiesić i zdjąć, ktoś wstrzymuje ruch i wchodzi na drabinę? — zastanawiałeś się głośno, nie widząc z poziomu chodnika, że sznur jest na bloczkach.
Trzymała cię za rękę, miała lepszy wzrok i szybciej kojarzyła.
— Sznur jest na bloczkach, pałko! — nie mogła przestać się śmiać i już wiedziałeś, że masz ten tydzień z głowy. Wieczorem opowie o tym wszystkim. Wszystkim na świecie.
— Ciekawe czy mają wspólną drabinę dla całej ulicy? I co, jeśli akurat jedna osoba chce wywiesić, a druga zebrać? Jak myślisz? — pytała cię, ocierając łzy wolną ręką.
Prażyło słońce. Jej łzy były w połowie od patrzenia w górę, na pranie.
— Na pewno już wyschło! Może się wprosimy i pomożemy zbierać?
Umiała trochę włoski. Miła, starsza pani pozwoliła wam zebrać. Po pierwszej koszulce, zabroniła składać.