Następuje gwałtowna dekompresja

przez co tracisz wszystkie pierdoły z pokoju. Od muszelek znad jakiegoś morza, poprzez śnieżną kulę z chyba Kremlem, po zapomniane kapsle i zakrętki. Wszystko znika wraz z nieżałującym niczego powietrzem. Cholera, gdyby nie obfity obiad, sam byś pewnie wyleciał. W tej całej gwałtowności siedzisz więc na łóżku przytrzymując kabel od furkoczącej myszki. Próbujesz też wstrzymać oddech, a gdy to zawodzi, przynajmniej płuca.
Ale już po sekundzie zamykają się grodzie i skądś wpompowana zostaje atmosfera.