Nie sądź książki po okładce,
mówi obce przysłowie. Dlatego kiedyś przeczytałeś trzy wydania tej powieści, w tym jedno obcojęzyczne.
Oczywiście, obecnie nie pamiętasz ani okładek, ani treści. Poza tym, że w pierwszym wydaniu była errata, bo wydrukowano „kutas” albo „fiut” zamiast czegoś podobnego, ale zupełnie niezwiązanego z oddawaniem moczu czy plemników.
Tak więc kilkanaście lat później trzymasz w ręku całkiem przystępnie wydane czwarte wydanie. A dokładniej, jak oznajmia ta strona z ISBN, ósme wydanie, poprawione. Tak poprawione, że nie ma ani notki biograficznej, ani akapitu usiłującego zachęcająco przybliżyć fabułę. Trzymasz, rzecz jasna, w zakłopotaniu, bo poza tą genitaliową erratą masz pustkę.
I nie podchodzi żaden uroczy pracownik, by entuzjastycznie podzielić się opinią jakiejś redakcji o tym tytule. Tym bardziej nie podchodzą wijące się leniwie między regałami dziady podobne tobie.
Mijasz w ten sposób ileś minut. Nie sądzisz.