Obawiam się, że jestem na podstawie komiksu, mówisz terapeucie. I to nie jakiejś noweli graficznej, nie komiksu w zeszytach, tylko takiego w paskach, na przedostatniej stronie niskonakładowej gazety. Całość w trzech pudełkach.
Jesteś sam na mszy dla dzieci. Młody ksiądz (z lśniącą twarzą, bardziej lśniącymi zębami, oślepiającą koloratką i pochłaniającą to wszystko otchłanią sutanny) brzdąka na gitarze, że Jezus to przyjaciel. Ale nie zamierzasz się angażować. Za ostatniego wyimaginowanego przyjaciela dostałeś opierdol (w sobotni wieczór wypraliście razem WSZYSTKIE twoje ubrania i nie miałeś w czym iść do kościoła, ale i tak plan się nie powiódł, ubrań jest zawsze więcej).
Właśnie taki komiks, mówisz terapeucie. A on patrzy na ciebie jakby się autentycznie interesował i chciał zostać twoim kumplem. Ale płacisz mu ciężkie pieniądze, między innymi za to interesowanie i patrzenie, ale już przecież nie za przechodzenie na kolejny etap. Więc on patrzy w notatki i, rzecz jasna, ma gotowych tyle pytań. Automatycznie przychodzi mu na myśl cały wachlarz reakcji. Tylko, że on akurat wcale nie ma ochoty reagować. Bo on był z komiksu wcześniej. I nic.
Trzy pudełka, maks sześć.