Pewnego dnia rozpętał burzę w swojej głowie,
godząc się na przynależność do wiary katolickiej. Miał wtedy tylko kilka miesięcy, ale był wystarczająco dojrzały, by w razie śmierci pójść do nieba (zamiast piekła) i być po wieki niemowlakiem lub rozwinąć się do dojrzałości płciowej i potem już tak trwać, albo zostać aniołkiem i chwalić pana czy coś. W każdym razie, już nigdy nie był tak dojrzały, by móc tak od razu iść do nieba (nie do piekła). Potem wszystko zaczęło się komplikować i okazało się, że powinien był umrzeć najpóźniej tydzień po własnym chrzcie, a najlepiej, to rodzice powinni go byli utopić już w trakcie imprezy po chrzcie, jeżeli w ogóle zależało im na własnym synu i jego zbawieniu. Ale jego rodzice byli splamieni doczesnością i on zamiast już od lat zażywać rozkoszy w obecności Pana, musiał się pętać po ziemi z roku na rok stopniowo dowiadując się, że do nieba nie trafi. Więc tak naprawdę moment chrztu był najpiękniejszym momentem jego życia, który z każdą sekundą marnował się po stokroć.

I tym właśnie był kościół katolicki. Miejscem oferującym odroczoną śmierć i wieczne przesranie. Kościół stawał się bezużyteczny w momencie chrztu, a raczej tuż po tym momencie, ale to był jego najbardziej strzeżony sekret. Każdy przeczuwał coś w tym stylu, ale nie potrafił tego zwerbalizować. I tak wszyscy chrzcili się a potem żyli zamiast umierać, będąc wiecznie karani za ten krótki moment bycia godnym nieba.

Kościół Katolicki posiadał wiele budynków w jego kraju. Posiadał także wielu funkcjonariuszy, którzy odpowiadali tylko przed sobą nawzajem, choć ciężko powiedzieć na jakich zasadach.
Bo w kościele katolickim wszystko było relatywniejsze moralnie od chińskich zabawek. Z tym, że wierni nie byli tymi anonimowymi chińczykami zapierdalającymi na czterdzieści siedem zmian wszystkimi kończynami na raz, a właśnie tymi kolorowymi, tanimi zabawkami. A bogiem były na zmianę dzieci które te zabawki dostają i rodzice, które te zabawki kupią, jeśli tylko dzieci obiecają że…

O dziwo te zabawki Chińczycy robili z roku na rok coraz lepsze i co roku te stare trafiały na śmietnik, gdzie nie było już boga a księża zaglądali jedynie w kościele lub w telewizji, zajęci chrzczeniem nowych zabawek.

Czasem któryś ksiądz robił coś mądrego dla hecy i wtedy kardynałowie chichrali się i przybijali sobie piątki. A czasem któryś arcybiskup wpadł, robiąc coś wstrętnego z którąś ze swoich zabawek, co powodowało dokładnie taką samą reakcję u kardynałów, bowiem nic nie jest bardziej oderwane od rzeczywistości od starego kolesia w biżuterii, czerwono czarnej sukience i czerwonej czapce. Nawet ktoś przebrany za kardynała jest bardziej realny, bo chociaż wie, że to kostium.

No i dochodziła jeszcze kwestia boga, który dał się wypić i zjeść z milionów powodów, z których żaden nie był jednak zbyt przekonujący. Właściwie były to miliardy powodów i ich liczba ciągle rosła. Z bogiem zdecydowanie było coś nie tak, toteż wszyscy starali się to jakoś wykorzystać, mówiąc bóg to, bóg tamto, pocąc się bogiem pod pachami a potem wcierając go sobie w te pachy następnego dnia rano.

W jego czasach bóg był żałosną namiastką Boga który potrafił Żydom wmówić, że nie mają nic wspólnego z innymi Semitami i kazać im spuszczać wpierdol albo dostawać wpierdol od wszystkich, którzy myśleli inaczej. Teraz bóg był antyperspirantem i potem zarazem, był Sprajtem i pragnieniem. Ta ilość bytów rosła, wraz z każdą istotą wypowiadającą słowo „bóg”, czy czytającą słowo „bóg”, w książce o dwóch częściach, mających ze sobą tyle wspólnego co pierwsza i druga część „Nieśmiertelnego” gdzie bohater niby jest ten sam, ale w drugiej się okazuje, że był kosmitą, choć w pierwszej się urodził w Szkocji. I napisano tyle łączników między tymi książkami, że aż sam bóg uwierzył, że to jedna książka w której jest tym samym bohaterem.

Choć Żydom trzeba przyznać, że za młodu dobrze ich wyszkolił, bo tylko oni się nie dali nabrać.

Burzę w głowie, od tamtego epizodu z chrzcielnicą, rozpętywało mu w głowie jeszcze wiele rzeczy, ale żadna z nich nie była tak brzemienna w skutkach dla jego dziewiczego wtedy umysłu.