Pływająca klinika aborcyjna

zawitała kiedyś (chyba) do Gdańska. Oglądając relacje, zastanawiałeś się, po co ta szopka. Przecież dobrze wytrenowana aktywistka pro-choice potrafi przeprowadzić higieniczną aborcję za pomocą litrowego słoika i celnego ciosu. Z kolei działacz prorodzinny na kilka kilometrów wyczuwa śmierć płodu, i w godzinę potrafi zorganizować lokalną społeczność tak, by nie dała żyć niedoszłej matce. Czy to możliwe, że ta klinika z brzydką załogą i krzyczący na nią z brzegu równie nieatrakcyjni krzyżowcy, byli tylko aktorami?