Po bazarku został jeden blaszak.

Niby sprzedawano i serwisowano w nim rowery, ale tak naprawdę, w jego rozległych piwnicach mieścił się przystanek Kolei Podziemnej (odział środkowoeuropejski). Nie był jakoś specjalnie tajny - tuż pod szyldem z logo sklepu był sporo mniejszy, ale dużo lepiej zaprojektowany znaczek umiejętnie kojarzący ze sobą kolej, ucieczkę, wolność i „nikomu ani słowa, naprawdę, postaraj się chociaż trochę”.
Tych, którzy zwykli się tam zatrzymywać (w drodze ku czemuś, co sami średnio potrafili nazwać), łączyło przesadnie godne znoszenie względnie spartańskich warunków (zbyt dużo prostych węgli w cateringu, wspólna łazienka i jeszcze kibel z młynkiem).
— Miejmy nadzieję, że dzięki naszej ofiarnej pracy, kiedyś na zawsze zniknie potrzeba takich miejsc! — powiedział kiedyś jeden z konduktorów.
Szybko został zwolniony, bo na rowerach też się nie znał.