Po przebudzeniu sprawdzasz
czy nadal masz na sobie wszystkie wczorajsze skaleczenia. Nie możesz doliczyć się tylko jednego, co uznajesz za satysfakcjonujący przejaw ciągłości. Może nawet samo się zagoiło.
Powinieneś tak właśnie się zebrać, ale potrzeba prysznica jest silniejsza. Mimo starannej niedokładności blednie kolejne. No trudno.
Jesteś znów witany jak. Gotują ci kolejne przyjęcie godne. W kapryśnym cieniu setek girland wahasz się zwolnić. Szczypiesz się. Drapiesz strupy.