Podejrzewasz, że nawet jakbyś miał klucz

to i tak nie dałbyś rady otworzyć tych drzwi. Cofasz się ze dwa kroki, ogarniasz je wzrokiem i próbujesz sobie opisać, bo jak zwykle nie wystarcza Ci samo patrzenie. Jak zwykle też, brakuje Ci słów.
Odwracasz się więc i siadasz na betonowym schodku. Druga strona ulicy wita Cię niewyraźnie. Czekasz. To znaczy starasz się czekać bezmyślnie, ale masz za sobą drzwi. Powoli zdejmujesz łokcie z kolan, prostujesz plecy i nogi. Stopniowo opierasz się plecami. Delikatnie badasz łopatkami zdobienia, upewniasz się co do ich solidności i naciskasz już mocniej, potylicą też.
Szczęk zamka jest bardzo cichy. Wpadasz do środka.
— Czy jesteś tu z własnej woli?
— Zależy jak daleko spojrzeć wstecz.