Poprzez wysyp sprzedawców truskawek.

Na tej ulicy plon jest szczególnie obfity. Ich kultywowany w słońcu, wżarty na wieki w tanie ubrania pot, miesza się z nasączonym słodką czerwienią, wonnym drzewem łubianek. Depczesz szypułki i starannie omijasz wzgardzone, buraczanej barwy owoce. Mlask. Może nie tak starannie.
Jebany czerwiec zawsze każe Ci tęsknić za sporadycznym warzywniakiem z wodnisto-mdłymi produktami w folii.

Twój bogaty wuj, motywowany pewnie czymś podobnym do Twych spostrzeżeń, uratował kiedyś młodą parę sprzedawców. Uratował przed dziesiątkami lat w polach i obejściach, przed dziesiątkami czerwców na przyczepach coraz gorszych samochodów. Umył, ubrał i dał właściwemu światu.
Mimo całej wdzięczności jaką do niego czuli, co sezon dzień w dzień wracali do domu z pełną łubianką.