Poranki były najgorsze,

bo budząc się miał wrażenie, że zapomniał o czymś ważnym, bardzo ważnym, co wręcz uzasadniało jego dzisiejsze bycie człowiekiem. Bo człowieczeństwo dawane jest nam na jeden dzień tylko, potem trzeba na nie znowu zasłużyć. Przeczytał tak gdzieś i starał się tego trzymać, choć przecież właśnie zapomniał. Tylko, jak zawsze, nie był pewny, czy na aktualne człowieczeństwo zasługuje się dniem poprzednim, czy walczy się o nie każdą dzisiejszą chwilą. I myśląc o tym swoim warunkowym człowieczeństwie miał przed oczami pana co chodzi w skafandrze na księżycu, żeby pokazać, że można; tą rzeźbę Małego Powstańca, żeby nadal mogły być powstania; tego psa, co się naczytał ewangelii i czekał pod grobem swego pana, żeby ten wreszcie zmartwychwstał; te pszczoły zwężające wejścia do uli woskiem, żeby nie mogły przejść szerszenie; i to wywieszanie nie swojego prania, żeby nie stęchło w pralce.
Oby do wieczora.