Prawie nikt już nie modlił się do drzew.
Bezpiecznik tkwił sam w domu we włączonej listwie i liczył na topole. Burza nie zamierzała posiadać wyrozumiałości.
— To naprawdę nie jest twój dzień. — Grzmiała, próbując przekonać swe pioruny do większych, acz celniejszych linii oporu.
Dwa domy i kilkaset metrów dalej, Jacek korzystając z łyżki i groszku robił katapultę. Myśląc nad tym „co wtrafić”, ignorował błyski i grzmoty za firankami.
To nie była jakaś straszna burza. Następnego dnia rano nawet nie było zbyt mokro, a idąc do sąsiadów na komputer tylko raz trzeba było omijać gałąź.