Rozcinasz korę brzozy
i chowasz pod nią swój głos rozpuszczony w gęstej ślinie.
Przyklepujesz i zaklejasz szczelinę, tłumiąc tym ostatnie charknięcia.
Źródła milczą co trzeba dalej.
Ptaki leśne nieidentyfikowanych przez ciebie gatunków zlatują się walcząc o miejsca na twych ramionach. Gdy podnosisz ręce by je odgonić przysiadają kolejne tak, że sam przysiadasz pod ciężarem. Na tych na tobie siadają kolejne i chyba tak właśnie ma to wyglądać.
Już w mieście jesteś bardzo śmierdzący i bardzo podrapany. Zawzięcie milczysz.