Rudolf ciągnął zaprzęg.

Na przedzie, rzecz jasna. Od tej akcji z mgłą, od zawsze na przedzie. Od tej akcji z mgłą, pierwszy wśród reniferów – słowa samego Mikołaja. A wcześniej? Wcześniej Mikołaj nawet nie zauważał Rudolfa. Nie reagował, gdy inne renifery drwiły bezlitośnie z Rudolfiego nosa. A jak któregoś roku nie było za wiele prezentów, bo jaka wojna czy zaraza, to przychylał się do ich próśb i nawet nie brał Rudolfa do zaprzęgu.
A teraz? Teraz Rudolf jest pierwszy, niby. Nie, żeby Rudolf coś osiągnął, by na to zasłużyć. Rudolf dobrze wie, że tylko dlatego jest pierwszy, bo się klimat jebie i mgła prawie co święta.
Idź do tego starego Niemca pracować radziła Rudolfina matka. Jeden dzień pracy w roku, a przez resztę laba! Toć to nawet mniej roboty niż ma polski prezydent! Jeszcze siano za darmo i dwa kilo chrobotka co weekend! Nie mówiąc o nieśmiertelności! I Rudolf się pokusił i poszedł. I teraz co? Matka dawno już w piachu, a Rudolf sam ma obywatelstwo niemieckie. Bez akcentu szprecha.
I na przedzie. Bo nos czerwony.
I na wszystko za późno.