Tego lata masz trochę niedomykające się okno

i co noc budzisz się z winobluszczem wokół jednej z kończyn. Nigdy wokół szyi, co traktujesz jako uprzejmość bratniej istoty żywej. Odpłacasz się nie odłamując nigdy pnącza - delikatnie je rozwierasz, wystawiasz znów za okno i czekasz te kilkadziesiąt minut aż przyssawki złapią się tynku.
Może to zmienia trochę twój poranek, ale masz dzięki temu czas na rozmyślanie i planowanie, którego normalnie nigdy byś sobie nie przyznał. Przyjaciele mówią, że to twoja lenia miłość. Aktualna partnerka po jakichś piętnastu takich nocach przestaje być aktualna, co w właściwie jest ci na rękę. Z twoich rozmyślań powstaje kilka niezłych pomysłów, które w parę tygodni czynią cię dość zamożną osobą. Zyskujesz też poważanie w pewnych kręgach. Można śmiało powiedzieć, że jest to najlepsze lato twego życia.
Wiesz jednak co się dzieje z latem we wrześniu. Wzbraniasz się przed wejściem na Wikipedię i sprawdzeniem czy winobluszcz jest wiecznie zielony. Wersje znajomych są na szczęście sprzeczne. I staje się tak, że dwudziestego któregoś sierpnia uświadamiasz sobie, że nie chcesz dożyć jesieni. Chyba mówisz to na głos przez sen.
Następnego dnia bluszcz więdnie na całej ścianie bloku.
Kochałeś w nim tylko zieleń.