To był taki wymęczony orgazm,

który cieszy głównie tym, że w ogóle nadszedł, i że można przestać.
Ona już chyba skończyła, albo w taki sposób udała koniec, że mogłeś już nie czuć żadnych zobowiązań.
I nawet łóżko nie skrzypiało i dzieci bawiące się za oknem nie naśladowały jej jęków.
Lekko dysząc poruszałeś się miarowo. Pamiętałeś o lekkim uśmiechu i by co chwila zerkać jej w oczy. I by wtedy mieć w swoich błysk i by wtedy uśmiech był odrobinę szerszy.
I o całej reszcie też pamiętałeś. I w niczym to nie pomagało, dlatego właśnie ta miarowość z nadzieją na w miarę godny koniec.
To zdumiewające, że użyłeś słowa „godny”.
Potem wytarłeś ją delikatnie chusteczką, chusteczki rzuciłeś na podłogę. Potem się przutuliłeś, oddychając miarowo, z nadzieją na w miarę szybki sen.