To zdawał się być piękny poranek, więc pod wpływem chwili odpaliłeś sobie „Poranek” Griega. Tak, żeby wzmocnić efekt. Minęło w końcu już ponad 25 lat odkąd musiałeś się uczyć tego na flecie. Byłeś pewny, że dasz radę docenić piękno utworu, zamiast uporczywie myśleć o zatykaniu na czas odpowiednich dziurek w obślinionym drewnie („3+, niestety tylko 3+”).
A tu nagle otwiera się szafa i wychodzi sam Edvard Grieg, a za nim Pani od Muzyki. Nie zważając na ciebie zaczynają się intensywnie miziać.
Jest to niepokojące, bo o ile wiesz od mamy nauczycielki, że Pani od Muzyki na pewno jeszcze żyje, to Edvard Grieg z pewnością już nie. No i niedlugo musisz wyjść do pracy, a masz tylko jedne klucze. Myślisz intensywnie.
— Podobno to jedna z najpiękniejszych melodyjek Czajkowskiego — zagadujesz nieśmiało.
Efekt jest połowiczny. Grieg faktycznie znika w oparach focha, jednak Pani od Muzyki dopiero po pół godziny korków.
— Widzimy się w następny czwartek! — Rzuca już z szafy.