Trzeciego dnia obozu już wszyscy śmierdzieli,
ale nikt tak, jak Jurek. Nie szło się przyzwyczaić.
To kwestia diety, zacząłem miesiąc przed wyjazdem! Wyjaśniał entuzjastycznie, nie zachowując dystansu.
Czwartego dnia wędrówki, zgodnie z obietnicami w broszurach, pojawiły się gigamotyle. Podlatywały do wszystkich, dawały się muskać dłońmi zostawiając na nich krótkotrwale oszałamiający pyłek.
Ale siadały tylko na Jurku. Ocierały się o niego skrzydłami i całowały swymi ssawkami. Jurek, na początku chełpił się swym powodzeniem i domagał się zdjęć. Potem, gdy ilość pyłku na jego skórze widocznie zmieniła jej kolor, stracił umiejętność mówienia. Wreszcie osunął się na ziemię i dygotał w ekstazie.
Po powrocie do cywilizacji, znajomi oczekiwali po Jurku, że może zacznie jakoś inaczej postrzegać czas, nabierze dystansu do czegoś, albo chociaż ograniczy tłuszcze trans. Jurek pozostał jednak sobą.
Byłem spowity tymi motylami! Całkowicie spowity! Opowiadał i pokazywał zdjęcia.