Twych uszu doszedł szelest liści.

Twe nozdrza owiała woń kwiatów jaśminu. A miał przyjść nieuzbrojony, bez obstawy.
— Moją bronią i obstawą są szelest liści i woń jaśminu — rzekł z sielskim uśmiechem, wyciągając do ciebie puste dłonie.
Wymówiłeś pod nosem kilka słów i lekko tupnąłeś prawą stopą. Wszystkie liście w promieniu 22,86 metra (czary mają zasięg w stopach) opadły. Następnie energicznie pogładziłeś płatki nosa palcem wskazującym i kciukiem. Tak namaszczone palce zbliżyłeś do nozdrzy.
— Zaczynajmy.
Twój uśmiech może nie był aż tak sielski jak jego, ale dawał radę.