W dawnych filmach lawę robiono z owsianki.
Miało to sens, przynajmniej dla ciebie, gdyż gorącej owsianki na mleku bałeś się o wiele bardziej niż wydzielin z wulkanów.
A więc nieudolnie nałożony bohater uciekał (wlokąc za sobą obowiązkowo bezradną wybrankę) podczas gdy tuż za nimi zbożowo-mleczny żywioł pochłaniał kolejne atrapy.
Zgodnie z tradycją pochodzącą jeszcze z teatru elżbietańskiego, na planach filmowych był zawsze obecny pies (jak ktoś nie wierzy niech sobie zobaczy „Zakochanego Szekspira”). Nierzadko niepilnowany zwierzak dopadał lawy i zaczynał ją łapczywie chłeptać.
— Żeby się tylko nie poparzył! — wstrzymywała oddech ekipa.