W listwie było pięć gniazdek.

Trzy miały w sobie wtyczki, a dwa były wolne, z otworami przykrytymi grubą warstwą kurzu.
Nad tym zestawem nadzór pełnił świecący na czerwono pstrykacz. Ponieważ z jego pozycji nie widać było kabla zasilającego, nabrał on przekonania, że jest wyłącznym źródłem rozprowadzanej przez listwę energii.
W kazdej chwili mogę was odstawić od cycka, mówił wtyczkom, gdy te zbytnio pyskowały.
Nie wyglądało to całkiem tak, jak w „Faraonie”, gdzie kapłani zmusili gawiedź do posłuszeństwa, grożąc tuż przed zaćmieniem, że wyłączą Słońce. Ale wyglądało to mniej więcej tak.
Niezły z tym wszystkim zbieg okoliczności, pomyślał na głos przechodzący obok kot.
Ale z ciebie frajer, stwierdził drugi, trochę starszy kot i pacnął łapą w pstrykacz.