Z wielkimi religiami jest ten problem,
że wszyscy co je budowali zostali straceni. Nawet jeśli katem była starość.
Tomek doskonale to wiedział i za każdym razem gdy przekraczał próg jakiejś świątyni, cofał się w czasie. Właściwie to nic się nie zmieniało, tyle że wszyscy byli inaczej ubrani i nie bardzo rozumiał o czym jest mowa.
Po jakimś tam czasie kapowali się w końcu, że Tomek jest z przyszłości, ale nawet bez bariery językowej nie wiedzieliby o co pytać. Tomek uśmiechał się niezręcznie, jeśli była jakaś taca to wrzucał paczkę Tic-Taców, czasem garść M’n’Msów i wracał do teraźniejszości.
— Skąd wracasz? — pytała zawsze babcia.
— Z kościoła, wydaje mi się — odpowiadał.
Babcia kiwała głową i wyciągała dłoń, bo Tomkowi zawsze zostawały jakieś cuksy.
Gdy z ust znikł mu już smak rosołu, i Tomek wracał do siebie, za bardzo nie mógł sobie przypomnieć gdzie był najpierw, u babci czy w świątyni.
No ale takie są niedziele.